nie widzę
zza kompa ekranów kolumn dźwiękowych zalegających na blacie stołu w kominkowym
świata nie widzę
jesieni pięknej kolorowej i moich dyń na parapecie.
wczoraj miałam plany
częściowo nawet zrealizowane..
rozpierducha zaczęła się w momencie odpalenia lapka,
pożyczonego od znajomych, na którym znajduje się program pinacle
do montażu filmu.
No i się zczęło... to znaczy nic nie nastąpiło, bo lapek ani drgnął ...
nic niente nul KAPLICA
byłam bliska płaczu, co tam płaczu, ryku byłam bliska RYKU
ponad tydzień mojej pracy, połowa montażu ...
jeszcze nieobrobionego ale przemyślanego i wrzuconego odpowiednio,
myśl zapisana obrazami.
....
klątwa, no klątwa i to wiem za czyją sprawą i czyjego imienia.
A potem
sekwencje nastąpiły w takiej kolejności:
telefon,
rozmowa,
szybkie przybycie
kolejna rozpaczliwa wymiana zdań: czy wszystko stracone?
jazda do miasta,
do teatru po porządny komputer, który udźwignie program,
oskalpowanie biura z jedynego komputera, gdyż inaczej łikend w teatrze...
no nie tym razem.
przejazd do jacka
dwie godziny walki o odzyskanie zmontowanego materiału
zakończone sukcesem
powrót do domu.
po drodze dzieci hallowenowe (a jednak)) na szczęście na auta nie napadają.
Cztery godziny psu w dupe.
połowa dnia zmarnowana.
Dziś od rana lepie kleje usiłuje dogonić mój plan....
ale po co?
wszak życie to marność nad marnościami.
ps
i jeszcze kac, że zepsułam jackowi lapka.
dobrze, że się udało:*
OdpowiedzUsuńale jakim cudem miałabyś zepsuć tego lapka???
???????? takim ;)) pech zwyczajny pech, że akurat trafiło na mój czas((
UsuńCzyli jak to w życiu: coś się udało, coś się zjebało.
OdpowiedzUsuń)))) ehehe dobre podsumowanie )))
OdpowiedzUsuńOto rzeczywistość w pełnej krasie
OdpowiedzUsuńno to raczej ... oby jak najrzadziej )))) taka rzeczywistość
Usuń