duże przerwy spędzam w towarzystwie Róży,
ona zajada kanapkę, ja przegryzam jakieś świństwa zgodnie z dietą
więc ślinka mi cieknie patrząc na jej apetyt i zawsze
ale to zawsze mam ochotę jej wyrwać i zeżreć.
W międzyczasie rozmawiamy, właściwie głównie Róża.
Ten pan od informatyki to, to i tamto, a ta pani od historii, to tentego,
a dlaczego zawsze, kiedy jest dużo zadane, to zostawia pracę domową w garażu…
jest zakręcona, ujmująca, szczera i mnie rozpłaszcza emocjonalnie.
W trakcie coś zauważyłam
– Różo, czy nie pamiętasz jeszcze jak nazywają się Twoi nauczyciele – ze zdziwieniem pytam
– jakoś tak nie mam do tego głowy – szczerze odpowiada
– po pół roku??
– ehe
– ale zdajesz sobie sprawę, że w tej szkole jednego przedmiotu uczy kilku nauczycieli?
– ehe – mlask, mlask pyszną bułeczkę, zrobioną przez dziadziusia
w moim brzuchu symfonia
– no to się musisz nagadać opisowo, żeby ustalić kto cię uczy, lub o kogo pytasz w pokoju nauczycielskim
– nooo tak
– może pobawimy się w taką zabawę, że Ty mi opiszesz nauczyciela, a ja ci powiem nazwisko,
 a potem odwrotnie co? – macha głową na zgodę, bo buzię ma zapchaną.
Po czym opisuje pana od informatyki (że w czarnych włosach),
to proste, ten pan nazywa się Kawecki,
potem pani od historii, że nazywa się Bobińska …

a potem okazało się, że ten pan jest owszem Kawowy a pani też na B ale w stronę Barbarelli a nie bobu

cholera jasna wpuściłam dziecko w maliny
niechcący
może mi wybaczy.