Po śniadaniu wizytach, gościch, prezentach i odpalaniu dronda, spakowaniu i nawet małej drzemce udało nam się wyjechać. Granica słowacka blisko blisko. Jeszcze tankowania i ziuuuu pomiędzy górami.
Pogodę mielismy tak zwaną prześwitującą słonecznie. A wieczor już na prawdę piękny, rozświetlany światełkami i nawet ciepły.
Dość szybko zrobiliśmy przerwę na pojedzenie. Tęskniłam już za bryndzowymi haluszkami. A Naczelnik za kofoladą 😃
Ścięło nas jednak w tej krótkiej zaledwie 3godzinnej trasie więc pospaliśmy jakieś 20minut na parkingu.
Na wjeździe do Bratysławy spory ruch. W końcu niedzielny wieczór i wszyscy zjeżdzali na chatę. Na pierwszy rzut oczny wpadł nam oczywiście zamek.
A potem pałac prezydencki, bo w jego pobliżu mamy hotel.
Byłam przekonana że się zarwie, z nami i bagażami...😲
Winda jak z koszmaru.
Hotelik jak sama nazwa wskazuje maleńki. Ale pokój całkiem spory i łazienka. Natomiast winda koszmarna, także raczej dygam na piechotę na to 3 piętro. Ale to dobrze, bo jarmark świąteczny nas zabił wyborem jedzenia, słodkości win grzanych ...
Obogowie.
O tym jednak w nastepnym wydaniu, bo idziemy w miasto.
wyspalismy się porządnie, zjedliśmy śniadanie w sam raz, zostawiając Sobie miejse na kolejne jarmarczne jedzenie.. .
A poniżejj trasa na jarmarki trzy, przez inchną ostrą bramę😉😋
Wieczorem było klimatycznie. Że hej.
W takich klimatach szwendaliśmy się po jarmarkach ponad dwie godziny.
Że hej.















Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
nie musisz Czytaczu ale możesz ....