środa, 11 sierpnia 2021

Czas pomiędzy oceanem wrażeń a powrotem do tutaj.


Powroty są ciężkie nawet jeśli sama wyprawa nie była zbyt łatwa. Gnaliśmy, jakby świat miał się skończyć, jakby mieli nas zamknąć na długie lata w kraju tutejszym. Nie miało to znamion odpoczynku w tradycyjnie pojętym znaczeniu. Nie leżeliśmy na plaży ani jednej minuty, bo to by była minuta zmarnowana.  Owszem włóczyliśmy się nabrzeżem mniej lub bardziej zagospodarowanym ale wieczorami z flaszką wina. Owszem plażowaliśmy jakieś czterdzieści minut na motorówie zarzucając kotwicę ale daleko od brzegu w zatoczce.

Teraz przyszło kilka dni odpoczynku, rozpakowywania waliz, prania, układania materiału filmowo-zdjęciowego i przede wszystkim układania głowy, żeby szarpnąć, to co się zdarza w kraju tutejszym. a dzieje się. dzieje się konsekwentnie źle, antydemokratycznie, dyktatorsko, chamsko i gównioanokościelnie. Na to musi się moja głowa przygotować, po totalnym wietrzeniu i odpoczynku od głupoty, zaprzaństwa i nienawiści. 

Cała wyprawa trwała szesnaście dni. Przejechaliśmy Austrię, pozwiedzaliśmy w Czechach Pragę i Mikulow(w poprzednim poście błędy wynikłe z tego, że telefon pisał co chciał)) zachwyciła nas Słowenia, od Alp po Adriatyk. I docelowo najwięcej dni spędziliśmy w Chorwacji północnej: Istria, wyspa Krk i Plitwickie jeziora. 

Było niesamowicie. Naczelnik jest genialnym logistykiem, muszę to przyznać, wszystko co zaplanował było kwalitne i z górnej półki, od wyboru miejscówek w których głównie spaliśmy, po miejsca do których dotarliśmy: począwszy od Fridy/Freda w Słowenii u podnóża Alp

widok z okna

a tu maleńki pokoik zintegrowany z kuchnią i osobną wygodną łazienką, dla turystów wędrujących po górach w Triglawskim Parku Narodowym.




Na otwarciu starego domu Fridy/Freda dwa lata temu, była cała wioska, jak się dowiedzieliśmy. Wszystko czyściutkie i pachnące. Drugim miejscem, które nas zachwyciło pod każdym względem była wieś w górach chorwackich - Prijeboj(nie żartuję)) i dom Viszni i jej rodziny:

tu jadaliśmy dania przygotowane przez gospodynię, która powinna pełnić funkcję szefa kuchni w najlepszych restauracjach świata, bo i gotuje przepysznie i podaje wykwintnie. Patrzyliśmy na ten widok do późnej nocy pijąc najlepsze wino, jakie spotkaliśmy na naszej drodze, a spotkaliśmy wiele...







gościnny dom Viśni jako hotel właściwie, ruszył w 2019 roku i niestety pandemia odcisnęła piętno. Wszystko nowiuśkie, zadbane, pachnące i z gustem oraz ogromną czułością przygotowane przez gospodarzy. Będziemy go polecać każdemu, podobnie jak Plitwickie jeziora. Bo stały się dla nas wydarzeniem, którego się nie spodziewaliśmy. 

Po drodze były całkiem sympatyczne hotele zazwyczaj kameralne i przyjazne ale w Zagrzebiu zdarzył się nam moloch Hilton. i też było sympatycznie




a tu malutki uroczy hotelik w Mikulowie z obowiązkową biblioteczką, jak to u Czechów.



 

Wina i jedzenie, to osobny rozdział naszej podróży. Wina i oliwę kupowaliśmy w lokalnych winiarniach i olejarniach do których dojechaliśmy, podróżując po manowcach Istrii, podróżując po wyspie Krk i na Morawach (w maleńkim Mikulowie rodzinne winiarnie były na każdym kroku).

Wina naprawdę wykwintne w dobrych cenach piliśmy w knajpkach ale najlepsze trafiliśmy w rzeczonych winiarniach, gdzie odbywała się degustacja. Ja piłam a Naczelnik tylko degustował.



te dwa białe wina powyżej, to moje odkrycia i numery Jeden. poniżej w czeskiej gospodzie same austriackie propozycje, też piękne.

Jedliśmy lokalne potrawy w lokalnych restauracyjkach i gospodach, polecanych i przypadkowych. W Pradze zaczęliśmy od czeskich kultowych propozycji: hujek(pisownia oryginalna) w ocie, czyli kiełbasa w marynacie słynny utopenec, smażony ser, hermelin,  knedliki i dla równowagi i ratunku dla wątroby w następny wieczór jedliśmy już w wietnamskiej knajpeczce same warzywa ))))

Potem już kuchnia górska Słowenii i Chorwacji czyli mięsne propozycje, przetykane lokalnymi potrawami niemięsnym  oraz rybami.

zarówno w Słowenii jak i Chorwacji bardzo popularne są naleśniki na słodko lub słono z serem i polane masłem z bułką tartą, widoczne po prawej stronie i wędzony pstrąg po lewej

a poniżej przedziwne danie zjedzone w Alpejskiej knajpce wysoko w górach - po lewej zsiadłe mleko, po prawej obsmażany ser owczy na czymś przepysznym - jakaś kasza ciemna, co smakowała jak nasączony tłuszczem razowy chleb ?? smażone i pieczone królowało a Alpach.

A poniżej słodki przerywnik w słoweńskim Piranie i jeszcze tylko lody w chorwackiej Puli i więcej grzechów nie pamiętam.

Na wyróżnienie zasługuje coś na co trzeba sobie zasłużyć, bo trzeba dopłynąć na wyspę św. Grzegorza nieopodal wyspy Krk i stanąć w kolejce

na przystawkę slona ryba


Naczelnik zjadał kalmary grillowane/smażone z blitwą


ja zajadam rybę miecznik widoczną na fotografii poniżej również z blitwą

Blitwę uwielbiamy, to liście buraka gotowane z ziemniakami i czosnkiem, w smaku podobne do szpinaku, ale tu poniżej panowie w knajpce na trasie z wyspy Krk do Plitwickich nieco przesadzili, z przystawki, która jest dodatkiem a już od kucharza zależy jak wykwintnym dodatkiem !! zrobili ordynarną zupę(nie odparowali) całej nie zjadłam, choć chciałam bardzo.

 

za to smakowały mi grilowane kalmary nadziewane tygrysią krewetką

Wszędzie było pysznie, na przykład w Poreczu Naczelnik wynalazł przepyszną wegańską knajpkę, którą polecę każdemu.

ale apogeum trafiliśmy w Plitwickich w miejscu naszego noclegu, czterodaniową obiadokolację każdego dnia:  

przystawki: z bakłażana, lub tradycyjnie naleśnik z lokalnym serem polany masłem z bułką tartą, albo tarta z blitwą z lokalnym serem, najlepsza jaką jadłam, 

zupy: warzywna z kaszą manną, zupa z marchwi i zupa dyniowa, 

dania główne: pieczona ryba z warzywami, makaron z grzybami, gulasz

i desery żeklękajcienarody: sernik, ciasto czekoladowe z wiśniami i specjalnie dla nas semifreddo z orzechami a wszystko gotowane na świeżo i podane po królewsku:



W Mikulowie już nie chciałam za bardzo czeskiego jadła więc skupiłam się na degustacji serów lokalnych za to u naszych przyjaciół, u których wizyta była wisienką na torcie, czekała nas ponownie orgia:

ziemniaczki pieczone w soli i mące, pieczona cukinia, pieczona kukurydza z masełkiem, szaszłyki z kurczaka, krewetki z patelni, ryba, do tego sałatki i dipy, sosy... ucztowaliśmy do białego rana zapijając dobrym chorwackim białym winem.



i tak oto ostatni akord wybrzmiał.

***

uff skomponowanie tego posta zajęło mi wiele godzin. Jednak, to dopiero preludium, więc ciąg dalszy nastąpi. Będą miejsca, wrażenia, obyczaje, widoki, historia i osobno wyprawa morska.

PS

a w domu przywitała nas Ciri, wylizaniem, piskaniem, posikaniem i ogólną radością, której nie da się opisać. Cały poniedziałek i wtorek, do wyjazdu Matkijadwigi, była grzeczna i powściągliwa w zachowaniu. Konsekwencje matkojadwigowego szkolenia, że nie ona jest tutaj najważniejsza. Że jej miejsce jest zaraz po kotach, na samym końcu. Ale wróciła mamusia z tatusiem i teraz Ciri pokazuje kotomichmać, że ona tu może. Nie wiem dlaczego??. Na nas się rzuca z radością, po nas się tarza na kanapie i nie odstępuje na krok. taka wariatka.


6 komentarzy:

  1. Byłam i przeczytałam, ale z telefonu źle się pisze. Jestem jeszcze u mamy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Teatralna, sama sobie szyjesz ciuszki? Cudne są - że tak odbiegnę nieco od klimatu gastronomicznego ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a nie szyję za bardzo, maluję i przerabiam owszem :-) a te lniane zakupiłam przed wyjazdem w pewnym stacjonarnym sklepie w mieście tutejszym. Ciuchy lniane i lniano-jedwabne na lato w sam raz, rozmiary uniwersalne, kolory ziemi.

      Usuń

nie musisz Czytaczu ale możesz ....