piątek, 8 sierpnia 2025

nalewka z wiśni.

 zdrowie się przelewa nieco i my, jak przelani. no przeze mnie się dziś przelało.


Taki piękny zakwitł mi cebul.

Ostrożnie się przelewamy z prawa na lewo. dziś nie mam smaku ani powonienia. cały czas jesteśmy słabi. bolą na brzuchy. czuję się, jakbym była zabetonowana, w sensie jestem głucha. drzemy się do siebie- co? co ? bo proszę nam się już wyczerpało. 




Prania idą. bielizna gotowa do wyjazdu, lniane spodnie i koszula nabyte(godzinę się pociłam w sklepie wczoraj)koszulki wiszą w suszarni, sukienki lniane, koszule, spodnie przymierzone raz jeszcze, zaakceptowane i do walizki. miałam prasować, jednak nie mam siły, ale wczoraj usłyszałam, że len się gniecie szlachetnie...więc nie trzeba prasować. no cusz nie sądziłam, że pakowanie może być jeszcze większym wyzwaniem, niż zawsze. ..



W domu wszystko gra. ogród bucha zielenią i kwiatami. tylko część kwiatów zjedzona przez ślimory bez domów. no i trawa po kolana. Naczelnik nie ma siły kosić. Wczoraj był bardzo ciepły bezdeszczowy wieczór więc poszłam z Ciri w pole. blisko. przy okazji narwałam wrotycz, który bardzo lubię wieszać wszędzie i stawiać w wazonach. 

Ciri nas nie odstępuje na krok. i koty. 

sąsiad też już wrócił ze zdobywania tysięczników w Gruzji. opowiadam mu o niezrealizowanej wyprawie wielorybniczej.

Przypomniał, żebyśmy wszyscy zasiedli sobie do stołu biesiadnego jeszcze w sierpniu. jak planowaliśmy. no zobaczymy.






Zaczęła właśnie kwitnąc budleja, i wszystkie odmiany hortensji w pełnym rozkwicie, w blokach startowych hibiskus.


niestety rudbekia zmasakrowana przez ślimaki i drapieżną melisę. za to lilie chyba przesadziły - osiągnęły ponad dwa metry wzrostu, zwłaszcza bananowa. 


Bardzo przyjemnie jest wrócić do domu. przywieść nowe pomysły, rozpakować emocje i uwolnić obce zapachy. na stoliku mango, postawiłam maleńką ceramiczną lampkę oliwną ze szwedzkiego lopisu a w łazience stanął mały stołeczek z Senji, który zjechał z nami pół wyprawy. Naczelnik ma pamiątkę w postaci koszulki wikingskiej a ja skarpetek. poza tym oczywiście magnesy. 

MJ wysprzątała dom. więc siły angażujemy w rzeczy istotne i konieczne. natenczas. do kolejnego wyjazdu. 



Zrobiliśmy wczoraj nalewkę z wiśni. sok już fermentował w lodówce. odcedziliśmy owoce z trzech słojów i połączyliśmy płyny. w tym roku smak będzie słaby, wiśnie miały mało słońca. a MJ miała przykazane zastosować konkretne wręcz ilości cukru. naszaculpa.

No nie będzie to mój ulubiony rocznik. 

Powiedzieć : Jestem rozczarowana tym latem, to jakby nic nie powiedzieć, jestem kurewsko wściekła, to z kolei przesada. no ale przygotowałam taki fajny letni taras... non stop był zalany. z łóżka nie korzystamy. nikt nie wisi w hamaku. nie zdążyłam powiesić.

chujowe to lato na wsi w kraju tutejszym. 

*

No i nie chciałam tych róż ale przyjadą. nie chciałam się wciągać w romans z  różami. róże są piękne ale wymagające. dlatego odkładałam w czasie zaglądanie na tę stronę internetową i zrealizowanie bonu podarunkowego. Zamówiłam, niestety dwoma transportami... z czystej głupoty. spanikowałam, że bon przepadnie. a że czuję się zabetonowana... to wyszło, jak zwykle.

[Dostałam na urodziny bon na róże, wybrałam sobie angielską, w donicy 5 litrów i zamawiając przegapiłam moment uwzględnienia bonu. Teraz czekam na dwa transporty, jeden to owa róża angielska drugi, to dwie donice 5l. róży pnącej. dołożyłam do bonu drugie tyle. nie pytajcie. nie powiem.]

Dziś dbam o siebie.


czwartek, 7 sierpnia 2025

Dzień wyjazdu z Norwegii...

Sobota. Kończy się drugi tydzień naszej wyprawy. 

Obudziłam się zbyt wcześnie o 4.45 i po spaniu, choć zaciągnęłam zasłony namiotu. Tak się kończy zasypianie w szczęściu z widokiem na fjord i wyspy, z promem kursującym do nocy... która nie nadchodzi :-)

Naczelnik na chwilkę złapał przytomność wybełkotał : hej hej i nadal śpi. I chrapie. 

Obudziłam mnie jasność zapewne i może też nalewka a raczej wieczorne mieszanie nalewek. Zakupiliśmy w sklepie monopolowym tutaj, trzy nalewki z limonki w typie limoncello, z gingeru i Lapponia z maliny tutejszej maroszki. Chyba wszystkie fińskie(gdyż podobnie jak za sztućce, ja opowiadałam za spakowanie i zabranie naszej domowej malinówki i wiśniówki, znaczy nie wzięłam, kurewa).

Słabe te nalewki czyli takie jak lubię i trochę ta malinowa za słodka więc ją mieszałam z limoncello. No to mam. 

 A dla zdrowotności zakupione.. kichamy i trochę kaszlemy. 

Wieczór spędziliśmy siedząc na krzesłach i gapiąc sie na fjord i wyspy. Było ciepło. 

I przyjemnie. Czyli robiliśmy to co zawsze, i co lubimy tu robić. Podczas całej dotychczasowej wyprawy Ani razu nie odpaliliśmy tableta z filmami. Ja owszem poczytałam trochę w papierze, gdy kopało któregoś wieczora, kindla też zahaczyłam z dwa razy innego dnia gdy kapało albo na promie ... owszem słucham "Wnyki. i je skończę. 

Ale największą przyjemność robi nam gapienie się. 

Często w ciszy. 

Taka nasza medytacja.

bo jak tu się nie gapić, gdy takie widoki zwieczora dorania

przypominam



*

I w drogę. 

Nadal norweską bardzo i fjordową. Ale dziś zjeżdżamy z trasy widokowej na samym prawie jej końcu i już odbijamy w głąb lądu. 

W stronę granicy i myk myk do szwedzianów.

Pogoda się na stałe zrobiła nader chujowa. Naprzemiennie świeci I wtedy jest 27 na blacie, I za chwilę leje. Że urwanie chmury. Mieli mnie bardzo. za to widoki nadal wzniosłe.

granica norwesko-szwedzka

Szwecja, otóż jak zwykle uroczo powitała nas właśnie takim urwaniem chmury i piorunami. W knajpie, gdzie zamierzaliśmy zjeść pizze, nie było prądu... tak waliło.

Poczekaliśmy, gdyż nie chciało nam się gotować w taką ulewę, w aucie. To jest minus Kalifornii.

Doczekaliśmy się dzięki bogom. prąd powrócił. a my zjedliśmy pizze. takąse.

I odbijamy w drogi leśne, głównie żwirowe w ich przepastnych lasach. och, to też jest extra.

jest omałoco godzina  22.ga.  Szukamy fajnego cichego miejsca, czuję się coraz gorzej. pogorszenie samopoczucia nastąpiło dość gwałtownie po przekroczeniu granicy. przypadek?

A tu niespodzianka. Stał sobie i gapił się na nas mały łoś, łosia 😃

Łoszak.

Extra.

w tym roku obrodziło łosiami.

I potem dalej w las, jeziora brak, jest daleko jakieś 150 metrów. Gorąca malinowa herbata. Tablety. szybka toaleta I spać. Przykrywam się dodatkowo dwoma kocami. może jutro będzie lepiej ?



skarpety z merynosa cudoffne.


środa, 6 sierpnia 2025

Wróciłam zepsuta...

 ... A do soboty muszę się naprawić. 

oboje wróciliśmy zepsuci. ja z gilem, bólem głowy, zawalonymi zatokami i okropnym kaszlem a Naczelnik z bólem gardła, i wysoką temperaturą. Entuzjazm mnie opadł jak rajtuzki w dzieciństwie. gdy gumka strzeliła. 

Wczoraj w zasadzie jedynie rozpakowaliśmy graty, i padliśmy. Zmęczenie, niedospanie, nadmiar wrażeń, wielokrotne zmarznięcie...ciasnota i niewygody podróży. 

Ale jakie to piękne było. CUDOFNE. i warte.

Dziś jest środa i nareszcie piszę w czasie rzeczywistym. obsuwę mam kilkudniową,  jeszcze dwa posty z podróży do wrzucenia. i zrobię to. a jakże. raz dociągnę sprawę do końca. Odwiozłam MJ na pkp, zajrzałam do teatru. a teraz uprawiam pozycję horyzontalną. 

do wieczora. 

prania się mielą i zmywarka. 

oglądam i czytam. odpoczywam, smarkam. i piję dużo soku. będę żyła. 

...

nie wiem kiedy się spakuję, nie wiem, kiedy zrobię zakupy...

podobno dziś dzień żałoby narodowej. urząd prezydenta obejmuje kolejna miernota. 

wtorek, 5 sierpnia 2025

Dzień pięciu promów.

 Piątek, pierwszego sierpnia i Dzień pięciu promów... trasa przed nami niezbyt długa w kilometrach ale za to długa w godzinach. 

Przewodnik podawał 7 godzin a nam Wyszło 9 godzin. 

Wstaliśmy wcześnie bo prom mieliśmy o 9.40.

Bardzo nam sie nie chciało opuszczać tej miejscówki.. coś urokliwego nad wyraz. Normalnym kamperem byśmy nie Wjechaliśmy. Kalifornia dała radę przedzierać sie przez krzaki bez uszczerbku w lakierze.



Spieszyliśmy się. Gdyż grafik promowy był napięty. Spóźnienie na którykolwiek z 5 promów skutkowało potężną obsuwą, i cały plan dnia sie sypał. I czekaniem, czasem  ponad godzinnym, co opóźniało podróż. Oraz wkurwiające było to, że czekaliśmy godzinę, żeby płynąć 10 minut. I zdarzyło się nam raz, że po opuszczeniu promu Naczelnik darł bez przystanku ile sił w kołach. A tu taka przykrość, bo promik pokazał nam dupe... także norwegi mieli koordynację promową w poważaniu. 

Żeby mieć jasność w temacie oraz dla potomności, zawsze robię zdjęcia map, rozpisek, zbieram też fizycznie różne szpargały, bilety, lokalne przewodniki...a potem w domu to zalega latami. no więc poniżej jest dokładna mapa, która obrazuje : odległości w kilometrach umieszczono na autach I czas płynięcia podano na statkach. 

Za nami był już fragment z Bodo do Jektwiku.


Zdjęcie wiodące tego dnia, 


I zdjęcie kończące dzień na 5 promie...

Jprd  trochę skisłam


Dobrze, że w międzyczasie było tak widokowo:




Płaszczyzna widokowa ze Schodami do fjordu i możliwością zjedzenia śniadanka, co oczywiście robimy z radością. (nie wiem co to będzie po powrocie). 

I oczywiście toaleta, bo jestem fanką toalet na wypasie. Jak to jest ważne w podróży czy w ogóle poza domem. to wiadomo. 



 przejazd  na następny prom z zachwycającym pejzażem 







Zjazd z mostu prosto w następną paszczę 


A z pozycji promów widoki równie zachwycające
tak samo świetnie widokowo a nawet bywało lepiej. w każdym razie ogląd należy mieć z powietrza, lądu i wody.  to wtedy jest najlepiej dla przygody. 









nie chciało mi się sterczeć na pokładzie, więc niestety odbiło się to na jakości zdjęć robionych przez szybę, często brudną ...

Przed nami w okolicach godziny 19ej nastał wreszcie Ostatni prom a przed wjazdem na niego  Postanawiamy zjeść coś ciepłego. po tym dniu w biegu, bardzo intensywnym. Bez czasu na jedzenie. Akurat ten prom kursował bardzo często, co pół godziny. więc mogliśmy sobie na to pozwolić.

Daliśmy szansę Ginie,  żeby nas nakarmiła [zdjęcie jej knajpki portowej poniżej]
Naczelnik był ukontentowany norweskim obiadem czyli klopsikami. Natomiast ja niezbyt a nawet bardzo niezbyt, kuchnią azjatycką Giny... powyżerałam krewetki i warzywa.






Naczelnik miał upatrzoną miejscówkę na tą ostatnią zieloną noc w Norwegii. Żeby była piękna i była.







Wysoko nad fiordem z kursującym długo w noc promem...


Ujęcie z naszej niedźwiedziej gawry.

*
To przedprzedostatni post z podróży, już poprawiany na lapku w domu we środę rano z pozycji łoża boleści. Owszem jesteśmy oboje rozłożeni chorobowo. więc nie mam siły natenczas wprowadzać poprawek we wszystkich postach z podróży. Teraz przydałaby się nam odpoczynek. ale nie ma takiej opcji, gdyż wyjeżdżamy...
w każdym razie jestem zadowolona, że udało się to wszystko na bieżąco opisać, udokumentować zdjęciowo jako tako. wieczorem poskładam dwa ostatnie posty.