Niedziela. Szwecja.
Wszystko w tym kraju zamknięte. choć fika jest najważniejsza, i że nie mamy dzie zjeść lanczu. wkurwia mnie ta szwedzka komuna. czasami.
Apteczkę wozimy zawsze. Czasem coś się przyda a to plasterek a to czopek a tym razem ibuprofen, teraflu zatoki, syrop na każdy kaszel i pastylki tymiankowe oraz z porostu islandzkiego. Pełen zmasowany atak. Bo pół nocy męczył mnie kaszel. Spałam w norweskich skarpetach z merynosa i byłam zachwycona. Padłam więc o 22 a obudziłam się o 8. O matko.
I niezbyt przyjemna była dla mnie ta droga. Z tyłu zakutana kocami. Półżywa i połamana. Nie ma o czym pisać. nie zrobiłam żadnego zdjęcia, tak było źle... Do tej chujni dokładała się chujnia pogodowa.
Lało, mżyło i słoneczniło. Szwedzka pogoda jejmaać.
Jedziemy środkiem Szwecji między dwoma największymi jeziorami.
Śpimy przy parku krajobrazowym lasy lasy lasy i cisza.
Ostatni nocleg również w głębokim lesie. i również szybko się zmyłam na górę w skarpetach z merynosa, zakutałam kołdrą po czubek głowy.
i po raz pierwszy w nocy było ciemno !!
a nasz namiot na aucie świecił, a już Naczelnik utyskiwał, że po co wziął lampki i latarki.
*
Poniedziałek.
Pyknęło nam 5000 km.
Przeziębienie nie odpuszcza. I czuć, że to Skania. Śmierdzi radośnie krowim łajnem.
Poza tym widoki jak zwykle. przyjemne. lasowe i intensywnie zielone. oraz pola zboża po horyzont.
W planie mamy sprzątanie auta. a że leje i popaduje, to musimy na trasie do promu zaliczyć choć jedno dłuższe okienko pogodowe, żeby wszystko wywalić na zewnątrz, jeszcze posortować, ułożyć i domyć.
Mieliśmy na to 1,5 ej godziny i daliśmy radę. Nie lubię tego dnia za każdym razem. dnia zakończenia wyprawy i mycia auta. dnia powrotu. Tym razem, z powodu bardzo długiej trasy zostawiliśmy sobie aż trzy dni na Szwecję. żeby nie wracać na złamanie karku. a że kalifornia to nie kamper, to ogar poszedł szybko. i dzień cały był przed nami do wypłynięcia promu. Zatrzymaliśmy się więc na gorące jedzonko. miałam ochotę na zupę.
Restauracja była azjatycka, niedaleko Ystad. zupa najlepsza jaką kiedykolwiek jadłam, bardzo ekstraktywna. na drugie małe babeczki z ciasta jajecznego w których były zapieczone krewetki. pycha. i oczywiście pachnąca herbata.
Do Ystad mieliśmy niecałe pól godziny a czasu całkiem sporo więc zaparkowaliśmy na starówce. i poszliśmy do baru. nie często mi się zdarza chadzać do baru na drina ubrana w skarpety narciarskie do crocsów, kalesony do jogi, bieliznę termiczną, podpinkę do kurtki narciarskiej i ocieplacz a wszystko w dość mocnych kolorach. no ale ja jestem na wakacjach i jest mi zimno. Trudno świetnie.
Ponieważ Ystad zwiedzaliśmy już intensywnie, podczas pierwszej wyprawy, i wrzuciłam w posta pierdylion zdjęć, teraz tylko te
Na prom wjechaliśmy wcześnie 21.30 i ja udałam się prosto do kabiny pod gorący prysznic i myć włosy. tym razem w każdą stronę mieliśmy kanapy, nie łóżka piętrowe. więc po tygodniach niedostatku w niewygodzie spania w namiocie na dachu auta, doceniliśmy normalne warunki.
Nawet nie zanadto bujało, bo zapowiadali huśtanie.
We wtorek o godzinie 5.30 Naczelnik wystartował po kawę i krłasanta. to nasza kolejna tradycja promowa.
Punktualnie o 6.45 wyjechaliśmy z promu, tym razem nikt nas nie zablokował. po drodze jeszcze zdanie kalifornii, wstąpienie na obiad i ziuuu do domku. gdzie czekały stęsknione zwierzęta...i nasze łóżko.
*
Wszystko było podczas tej wyprawy, i wzruszenie pięknem, i wkurw czasem, i zimno i goronc i absolutne piękno...i widoki których się spodziewaliśmy i nie spodziewaliśmy i zaskoczenie i łosie i renifery i Historia, odkrycia, przekraczanie granic własnych. i radość, że jeszcze potrafię i mi się chce. i ból i śmiech i niczego bym nie zmieniła, nawet tego auta na kampera, bo wielu niesamowitych dzikich miejsc nie dane by nam było zobaczyć.
i tylko jednej rzeczy bardzo już teraz żałuję, BARDZO
że nie popłynęliśmy ribem na wieloryby :-(
takim
Wiem, że nie mogliśmy, a nie mogliśmy, bo nie mieliśmy stosownych ubrań, a trzeba było mieć fachowe nieprzemakalne i ciepłe, bo wypływa na się na kilka godzin w ocean, więc chlapie i zimno. w 5 minut ludzie są mokrzy. Ja to nawet nie mam takich ubrań. Naczelnik ma. dodatkowo pogoda była właśnie taka, jak widać na zdjęciach (a w lewym dolnym rogu na pierwszym widać, riba właśnie meandrującego w stronę pełnego otwartego oceanu...)
Tak kurwa, byliśmy rozsądni, bo mogło się skończyć zapaleniem płuc ALE ...
Uwielbiam zapach obornika, obory, stajni. Jak mozna twierdzic, ze to smierdzi? Smierdzi benzyna, spaliny i cala chemia w ogole, natura pachnie. Moim wielkim marzeniem, a wlasciwie dwoma, jest ogladac wieloryby z bliska, dotknac i posluchac ich spiewu, a drugie to plywanie z delfinami.
OdpowiedzUsuńNo i szkoda, zescie sie pochorowali, a moglo byc tak pieknie...
Naczelnik, to mądry facet, w razie czego jeszcze jedna wyprawa do zaliczenia...
OdpowiedzUsuńPrzestraszyłaś mnie tym zimnem w Skandynawii, nie lubię marznąć!